niedziela, 6 czerwca 2010

Kto sie w cierpliwosc dosc spora uzbroi, moze zobaczyc Ho Chi Minha w Hanoi



Rzadko odczuwany przez ostatnie 2 miesiace chlod budzi mnie na gornym pokladzie pietrowego lozka, generowany przez klimatyzacje i wiatrak znajdujace sie niemal nad moja glowa. Niechetnie schodze po drabince na dol, krzatajac sie miedzy podobnymi miejscami sypialnymi do mojego starajac sie spakowac. Jest 5 rano. Po zejsciu 3 pietra nizej oddaje klucz, wypijam rzadko spozywana przeze mnie kawe i wychodze na pusta jeszcze ulice. Jest jasno, zaraz slonce wyjdzie ponad budynki wzmagajac juz i tak wysoka temperature. Po 5 minutach spaceru docieram do punktu wyjscia -przystanku minibusow na lotnisko. Opuszczam Hanoi i niebawem przywitam Bangkok po raz drugi.
Za pozostale w moim portfelu 15 000 dongow nie moge odmowic sobie ostatniej okazji wsiorpania miski Pho wsrod lokalesow po przeciwnej stronie ulicy. Mimo wczesnej pory kilkanascie osob zasiada plastikowe krzeselka bez oparcia przy niskich stolikach. Wygladaja jak w stolowce w przedszkolu. Taki zestaw "mebli" jest czesto spotykany na ulicy i domniemam, ze chodzi o zasade im mniejsze tym tansze. Pho to tradycyjna wietnamska zupa z makaraonem, serwowana najczesciej z kawalkami wolowiny i posiekana zielenina. Do smaku mozna doprawic ja chilli, marynowanym czosnkiem, obowiazkowo skropic limonka, ewentualnie dodac pieprzu lub soli i zupka gotowa jest do wchloniecia za pomoca pary paleczek i lyzki przypominajacej mala chochelke. Pho to dobry cieply posilek na poczatek dnia.
Dzien wczesniej udalo mi sie uniknac kupna podrobionych najkow w jednym z licznych sklepow z butami co bylo rownie wyzywajace jak unikanie potracenia przez ktoregos z niesamowitej ilosci motocyklistow przemierzajacych chaotycznie wszystkie ulice stolicy podczas prob przedostania sie z jednej strony ulicy na druga. To z kolei zaledwie namiastka adrenaliny jaka zaserwowalem sobie kursujac jako pasazer moto taxi miedzy dworcami autobusowymi aranzujac sobie bilety na Cat Ba i do Sapa. Ulica wielopasmowa to wlasciwie jeden szeroki pas ruchu pozwalajacy wedlug uznania manewrowac motocyklistom, kierowcom autobusow i samochodow. Na szczyty cierpliwosci wspinalem sie natomiast stojac w godzinnej kolejce do mauzoleum Ho Chi Minha, choc nie zdawalem sobie sprawy z powagi sytuacji i miejsca, ale nazywajac rzeczy po imieniu i bez ceregieli zwlaszcza nie nalezac do narodu wietnamskiego to wystalem swoje aby w koncu przejsc w okolo 2 minuty naookolo szklanej krypty w ktorej spoczywal sobie ladnie odziany nieboszczek wyzej wspomnianego autoretetu panstwa pilnie strzezony przez uzbrojonych straznikow.
Centrum Hanoi tzw. Old Quarter otacza jezioro mieszczace sie w jego sercu. Waskie uliczki obsiane kafejkami i restauracjami, targi zywnosciowe, platanina dziesiatkow kabli wysokiego napiecia na slupach, charakterystyczne stozkowate nakrycia glowy noszone przez kobiety prowadzace handel obnosny. Upatrzylem sobie takze na mapie punkt z napisem Bia Hoi i po dlugim spacerze w skwarze udalem sie do zrodelka :) Na skrzyzowaniu 4 ulic zasiadlem na jednym z rzedu plastikowych krzeselek ustawionych na chodniku, zwroconych w strone ulicy i za chwile w moim reku pojawila sie szklanka zimnego piwa o wartosci 4000 dongow (~80gr). Dzielac sie historiami z ludzmi dookola i obserwujac zycie uliczne doczekalem 10 szklanki piwa i konca swojego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz