sobota, 5 czerwca 2010

Niezly akcent azjatyckich wakacji, 8 kultur przy wspolnej kolacji.



Choc pogoda o tej porze roku nie okazala sie laskawa i moje zachcianki staniecia na surfowej desce legly w gruzach. Zatem pobyt w Mui Ne zapowiadal sie na bardzo relaksowy i nie obfitujacy w wrazenia. A jednak...
Miejsce do spania na szczescie znalazlo mnie samo gdy wysiadajac z autobusu spostrzeglem napis "room 5$". Nie zastanawiajac sie ulokowalem swoj bagaz w dormitorium w kompleksie z basenem i lezakami nad morzem. Zachecony falszywa informacja o dwukilometrowym oddaleniu mojego punktu zainteresowania ruszylem na spacer. Mijajac palmy, restauracje, bary i sklepy zeszlo jakas godzine a ja wciaz nie jestem u celu. Zblizajacy sie zmrok tez nie zacheca mnie do powrotu na nogach. Niedlugo po tych rozmyslaniach zjawia sie Dave na skuterze, gosc z Australii ktorego poznalem w hostelu w Sajgonie. Tym sposobem staje sie jego pasazerem, objezdzamy okolice, zjadamy kolacje i ustawiamy sie na dzien nastepny.
Rano slonce, zajmuje lezak. Niebawem zjawia sie Dave. Smazamy sie jak na patelni orzezwiajac kapiela w morzu od czasu do czasu. Nagle pojawia sie gosc z Chile zapoznany gdzies przez Australijczyka. Niebawem nadchodza Gregorio i Daniel, z ktorymi dzielilem leniwie czas na kambodzanskiej Otress Beach. Odwiedzam okoliczne atrakcje, biale wydmy, czerwone wydmy, strumien w rajskiej scenerii i wracam. Okazuje sie, ze inni tez sie napotkali gdzies wczesniej. Tym sposobem zasiadamy przy kolacji 8-osobowym skladem. Wszyscy z innego kraju i kazdy podrozujacy sam. Polska, Holandia, Francja, Irlandia, Hiszpania, Chile, Argentyna i Australia. Nikt z nas wczesniej nie trafil na takie spotkanie, czesc z nas poznala sie juz gdzies na trasie przemierzajac Azje. W jak najbardziej przyjaznej atmosferze biesiadujemy do 3, przenoszac sie pozniej do baru prowadzac potyczki w bilard, gdzie reprezentacja Polski poniosla po raz kolejny na trasie sromotna kleske :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz