środa, 21 kwietnia 2010

Przystanek na granicy, która jest rzeką czyli Nong Khai i płynący tu Mekong.



Podwyższona ilość atakujących moskitów, chilloutowy ogródek przy rzece, sporo ludzi z zachodu i Laos po drugiej stronie rzeki -czyli żegnaj Tajlandio, przynajmniej na 6 tygodni.

Podróż tu była strasznie nużąca, a stan techniczny autobusu dużo podlejszy niż naszych wysłużonych "ogorków" spotykanych jeszcze na trasach i jeżdżących jako pksy. Po zmroku dławiący się silnik pośrodku niczego nie wróżył nic interesującego, na szczęście to nie był jego ostatni kurs i udało się dotrzeć do Udarntoni, gdzie miałem się przesiąść w kolejny autobus do Nong Khai. Niestety po 23 już nic nie jeździło, kierowcy tuk tuków i taxówek bardzo szybko wyprowadzali mnie z równowagi bełkocząc coś po tajsku i podając głupkowate sumy pieniędzy więc ułożyłem się na jednej z dworcowych ławek w celu przespania 7 godzin. I tu nagle wyrywa mnie ze snu jeden nawet nieźle władający angielszczyzną i pomimo nieuczciwej stawki jaką zaproponował godzę się na transport. Przyjmijmy, że była to taryfa nocna... Udaje znaleźć mi się tani i trochę obskurny nocleg za który płacę równowartość transportu tuk tukiem z dworca.
Rano prędka akcja u fotografa w celu wykonania zdjęć do wizy i napotykając pewnego Norwega, który po 5 miesiącach pobytu nie może wrócić do Europy przez niejaki wulkan, wsiadamy do autobusu do Nong Khai.
Na miejscu kolejny tuk tuk i ląduję w jak na razie naajprzyjemniejszym miejscu podczas dotychczasowej podróży. Do dyspozycji pokój z moskitierą nad łóżkiem, internet, rowery, restauracja na statku, yoga, masaże i niezły ogródek z widokiem na Mekong.
W oddali widać "Most Przyjaźni" łączący Tajlandię z Laosem i będący najbardziej uczęszczanym przejściem granicznym między tymi dwoma państwami. Dlatego też miastko szybko przystosowało się do zachodnich turystów, co widać już po samych cenach w barach i restauracjach oraz po miejscach specjalnie dla nich przygotowanych, gdzie można zjeść stek z frytkami lub napić się angielskiego cydera.
Świątyń buddyjskich jest także pod dostatkiem, a nawet po raz pierwszy trafiłem na lokalny rynek gdzie można zaopatrzyć się w warzywa, przyprawy, mięso i jego pochodne czy klapki, skarpetki i majtki na straganie obok :)

Tajlandię zdecydowanie określam jako kraj przyjazny turyście i cały czas czułem się jakbym wylądował gdzieś niedaleko, a bezinteresowna serdeczność ludzi jest co najmniej niewiarygodna. Nie bez powodu Tajlandia to po prostu "Kraj Uśmiechów", bo tak tu wyglądają często relacje międzyludzkie. Czas trochę bardziej oderwać się od cywilizacji i podpatrzeć z bliska proste życie ludzkie czego podobno można doświadczyć w Laosie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz