środa, 28 kwietnia 2010

Imprezowicze chetnie tutaj przybeda, dla mnie Vang Vieng pozostaje legenda...



Po raz czwarty zabieram sie do rozpoczecia tego posta, ale miejsce w ktorym spedzilem ostatnie trzy dni jest wystarczajaco szalone zeby miec problem z opisaniem go, zdecydowanie warte tego zeby odwiedzic je drugi raz, a do tej pory smialo moge stwierdzic, ze na mapie mojej dotychczasowej wycieczki stalo sie numerem jeden !

Mowa tu o Vang Vieng usytuowanym na polnoc od stolicy Vientiane na tej powolnej drodze prowadzacej do Luang Prabang, w ktorym znajduje sie obecnie.
Do odwiedzenia Vang Vieng zmotywowala mnie szansa sprobowania tzw. tubingu czyli, jak sie pozniej okazalo, najwolniejszego mozliwego przemierzenia rzeki, polegajacego na splywie w dentce od kola.

Dalsza czesc tekstu nie tak latwo skonczyc w tym niesamowicie relaxujacym kraju, gdyz polaczenia z globalna siecia zwana internetem daja wiele do zyczenia.

No, ale bylo to tak. Wysiadajac z autobusu w Vang Vieng na poszukiwania nowego lokum udal sie ze mna Jason -jak sam o sobie mowi kolezka z Hong Kongu. Juz tego samego dnia postanowilismy sprawdzic co dzieje sie w miescinie. Jej podporzadkowanie oczekiwaniom zachodnich turystow przeszlo moje wyobrazenia. Przydrozne stoiska z sandwichami, resturacje wyswietlajace amerykanskie seriale w tym popularny "friends" i w koncu klubowe "naganiaczki" kierujace kazdego przechodnia do, jak sie pozniej okazalo, powszechnie znanego i popularnego tu Bucket Baru, czyli po prostu baru wiaderko :) Krotki spacer ulica miedzy mniej lub bardziej pijanymi, czesto skapa ubranymi imprezowiczami swiezo przybylymi z tubingu, przejscie przez chustajacy sie most nad rzeczka i jest. Bar otoczony rustykalnymi wiatami z bambusa, oswietlony swiatelkami choinkowymi oraz podesty do tanczenia umiejscowione posrodku.
Najwiekszym hitem baru sa oczywiscie wiaderka lokalnej whisky z cola, ktore kazdy za darmo moze wypic miedzy 20:30-21:30, pozniej taka przyjemnosc kosztuje 10 000 kip (ok. 1$) do 22, nastepnie 20 000 kip do 24 i 30 000 kip po polnocy. Barmani to glownie brytyjczycy co tez ma swoj wplyw na klimat muzyczny rodem z angielskich klubow. Poza powszechnie znanymi hitami mozna czesto uslyszec dub step czy drum'n'bass, a calosc tworzy w moich oczach calkiem surrealistyczna kompozycje.

Po kilku wiaderkach i paru godzinach snu, pryszedl czas odkryc uroki tubingu. Zaopatrzeni w detki zostalismy zawiezieni na poczatek splywu. Tam po obu stronach rzeki usytowane zostaly bary, probujace przyciagnac do siebie glosna muzyka nakladajaca sie na siebie co tworzy raczej slaby efekt. Poza tym ktorys z barow wpadl kiedys na wybudowanie wiezy z mozliwoscia zjazdu na linie z zeskokiem do wody, co oczywiscie podchwycila reszta miejsc wiec wszedzie poza napiciem sie mozna zabawic sie w tarzana :) pozniej znow w dentke i powolny splyw w dol rzeki. Trase okolo 4 km z przystankami na napoje chlodzace i skoki pokonalismy w niecale 6h. O ile na poczatku jest to nie lada frajda to po zazyciu nieco adrenaliny splyw staje sie dosc monotonny, a w dodatku na pewnym etapie koncza sie bary wiec pozostaje jedynie podziwianie krajobrazu.

Wielu ludzi nie dociera tu myslac, ze to tylko rozpustne miejsce i tulaczka ulicami przesiaknietego turystami miasteczka. Nic bardziej mylnego. Wystarczy wyjechac z Vang Vieng przez most i przemierzajac atrakcyjna w widoki trase miedzy wioskami po niecalej godzinie mozna dotrzec do niebieskiej laguny obok ktorej znajduje sie jaskinia dluga na okolo 2km. Po orzezwiajacej kapieli i koniecznie wzbogaconym w latarke mozna przemierzyc ciemna otchlan gdzie nie ma ani jednego sztucznego swiatelka ani tez zadnego chodnika.

Wyjezdzajac w druga strone z miasta na rowerach nie mielismy nawet zadnego planu. Ogladajac gory, pola, wioski i lokalnych ludzi dotarlismy do punktu, w ktorym stwierdzilismy ze to juz chyba wystarczajaco daleko. Przypadkowo natrafilismy na wodna jaskinie, ktora eksplorowac mozna bylo na zasadzie poznanego juz wczesniej tubingu czyli siedzac w dentce :) Watpilem nieco w akumulator zawieszony mi na szyi i dajacy prad czolowej latarce, ale obylo sie bez porazenia pradem.

Podsumowujac, Vang Vieng to z pewnoscia miejsce stworzone przez mlodych ludzi, gdzie wsrod niesamowicie relaksujacej okolicy mozna oddac sie szalowi imprezowemu kazdej nocy, co jednak nie przeszkadza nikomu ani niczemu, gdyz kazdy moze uciec tu w spokoj i obcowanie z natura, a lokalesi z pewnoscia nie moga narzekac na brak naplywu pieniazkow.

2 komentarze:

  1. No to tym klipem wyzwoliłeś duuuuużą dawkę zazdrości :-)

    Cudnie!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. siedze na nudnych zajeciach, a Ty mi tu z dentkami jakimis wyskakujesz !!
    zazdroscia kipimy :D

    OdpowiedzUsuń