niedziela, 18 kwietnia 2010

Okazja numer cztery, słonie to były bajery !



Tak więc wczoraj od rana przywitał mnie sztorm uniemożliwiając moją wizytę w Parku Narodowym Khao Yai, gdzie jak już wspominałem liczyłem spotakać któregoś z 200 dzikich słoni zasiedlających to miejsce. Słonia nie zobaczyłem, nie licząc małego wypchanego w visitor center. Były za to tabliczki "beware cobra crossing" i "beware elephant crossing", a także "beware wild animals crossing" umieszczone przy drodze asfaltowej, bo jak się okazało, tylko za pomocą jakiegoś pojazdu silnikowego odwiedziny w Khao Yai miały sens. Była dżungla, odgłosy z niej płynące, egzotyczna roślinność i paniczny strach przed wężem, którego oczywiście i na szczęście nigdzie nie zobaczyłem. Najciekawszym elementem dnia był mój sposób przemieszczania się czyli tzw. autostop. Nie był to jednak taki zwykły autostop.

Kiedy deszcz ustał i nie widziałem już chmur, czym prędzej chwyciłem plecak i przeszedłem na drugą stronę ulicy aby złapać autobus publiczny jeżdżący rzekomo co pół godziny. Jako, że czekać nie lubię to już po chwili wystawiłem rękę. Nie czekając dłużej niż 4 pojazdy zatrzymała się moja okazja. Powiedziałem o kierunku, w którym jadę i hop na pakę, a tam: 4-osobowa rodzinka plus skuter i jakieś tobołki więc zasiadłem sobie na klapie zamykającej trzymając jakiejś belki od środka i ruszyli. Towarzystwo oczywiście zacieszało się z powodu blond białasa w zestawie.
Dotarłem pod bramę parku i podziękowałem. Patrzę, a tam rząd aut czekający przy wjazdowej bramce. Wniosek: inaczej się nie da. Szybko podbiegam, kupuję bilet i sugeruję kierowcy, że jadę z nimi. Kiepski wybór. Na pace kolejnego pick up'a 7 osób więc po raz kolejny nie mam wyboru i siadam na brzegu trzymając się siatki, którą obudowana jest naczepa. Po drodze dwoje dzieci naśladując prawdopodobnie mamę, lub ciocię zaczyna wymiotować i tak mam przed sobą obraz rzygającej 1/3 rodzinki :) Przejeżdżamy tak ponad 20km. Visitor Center. Wypchane zwierzaki, informacja nie mówiąca po angielsku, spacer po dżungli i w perspektywie dalsze kilkunastokilometrowe odległości. Ochoczo wychodzę na jezdnię i wyciągam rękę. Ponownie 4 samocchody i znów sukces plus luksus. Cała paka dla mnie ! Siatki z mango, melonami i innymi nie przeszkadzają mi w rozłożeniu się wygodnie w rogu. Pęd powietrza sprawia, że nieco mi zimno a my dojeżdżamy do najdalszego punktu w parku i odwiedzam wodospad, a raczej wyobrażenie o wodospadzie, który pod koniec pory suchej przypomina bardziej skały. Nie zwlekając do zapadnięcia zmroku przekonany o sukcesie idę łapać stopa z powrotem. Znów się udaje! Po drodze ponownie sam na pace jadąc myślę sobie:
Jest poza sezonem, biały blondyn to musi być dość niepospolity widok w tej porze roku. Teraz z innej strony. Nie ważne czy ktoś jest rasistą czy nie, każdy kiedyś pierwszy raz widział murzyna. I co?? Wooooow + nieumiejętność oderwania od niego wzroku tylko dlatego, że jest innej rasy. W każdym aucie, którym jechały podróżowały także małe dzieciaki, które jak domniemam bardzo wielu białasów na żywo nie widziały. Pomyślcie jaką frajdę musiały mieć widząc podskakującego blondyna na pace "swojej" fury i jaki prestiż w przedszkolu lub szkole z powodu takiej opowieści wśród kolegów :)
Oczywiście należy potraktować ten tekst z małym dystansem, ale bądź co bądź okazję podwózki złapać w Tajlandii no problem !

1 komentarz:

  1. Hehe, drogi to mają lepsze niż w Polsce... ale kurde nie wiedziałem że w Tajlandi zasuwają po lewej stronie jezdni xD 3maj się podróżniku :P

    OdpowiedzUsuń