piątek, 14 maja 2010

W Battambang targ tetni zyciem od wczesnego rana, w poblizu na wzgorzu jest swiatynia o nazwie Banana



Battambang jest jednym z najwiekszych miast Kambodzy choc w zasadzie nie sprawia takiego wrazenia. Podobno jest takze jednym z najczesciej odwiedzanych miejsc w kraju, ale tez specjalnie sie nie rzuca sie to w oczy. Sa tu tanie hotele, targ wytwarzajacy duza ruchliwosc wokol niego, wysoszona rzeka i mozliwosc wypadu poza miasto w celu podziwiania piekna krajobrazu. Miasto zasypia juz 22, a pozniej budzi sie brudna rozrywka i handlarze narkotykow.

Podroz nie byla taka oczywista, bo pomimo tego ze bylem szczesliwym posiadaczem biletu autobusowego to nikt nie raczyl mnie odebrac rano z hotelu, bo taka byla umowa przy jego kupnie. Boy hotelowy powiedzial, ze ktos zjawil sie 20 minut przed czasem. Wg jego zeznan mialem samemu dostac sie na dworzec autobusowy. Zignorowalem ta informacje bedac pewien, ze robi mi pod gore gdyz nie zarezerwowalem biletu w hoteu. Czas mija, nikt nie podjezdza. W ostatniej chwili udaje mi sie wsiasc do busa innej firmy przewozowej zbierajacego pasazerow w celu podwozki na dworzec. Na miejscu okazuje sie, ze Argentynczyk Gregorio nie mial tyle szczescia co i ja, brakuje go w autobusie. Spotkalismy sie w Angkorze i postanowilismy dalej rruszyc wspolnie.
W Battambang zaatakowal mnie gorac wdzierajacy sie przez wyjscie do klimatyzowanego autobusu. Zaraz zanim podazala gromada moto-taxi kierowcow przekrzykujacych sie, w ich mniemaniu zachecajac mnie do skorzystania ze swoich uslug. Dziekuje. Odchodze pare krokow i po wypowiedzeniu nazwy hotelu okazauje sie, ze taxi mam za darmo. Milo.
Czysty, przestrzenny, 2osobowy pokoj z lazienka i telewizorem, darmowy internet, telefon, restauracja na dachu.
Taki standard warty jest w Battambang 6$.
Po chwili relaxu i wyjsciu na obchod po okolicy spotykam Grega. Scenariusz taki jak przewidzialem. Nikt sie nie zjawil, on musial pofatygowac sie do biura i pojechac nastepnym autobusem.
Planujemy wycieczke po okolicy nastepnego dnia. Szybkie rozeznanie i dobijamy targu z kierowca na 6-godzinny objazd po wszystkich miejscach zainteresowania za 10$.
Rano przenosimy sie do wspolnego pokoju. Tym razem cena wynosi niemal symboliczne 5$ za dwuosobowy pokoj.
Jedziemy do swiatyni na wzgorzu, gdzie udalo mi sie nagrac sredniejj jakosci podklad do klipu wydobywajacy sie z kaseciaka bedacego wlasnoscia "opiekuna" swiatyni. Datowo jest starsza od Angkor Watu, w powietrzu unosi sie zapach kadzidel, a dodajac do tego trzeszczaca muzyczke i widok ze wzgorza otrzymujemy miejsce odpowiednie na chwile spoczynku.
Nastepny przystanek to swiatynia Banan w miejscowosci Banan. Tam tuk-tuk ma usterke i w mgnieniu oka dookola nas roi sie od dzieciakow z miejscowej wioski. Dluzszy spacer pod gore i zwiedzamy kolejno "killing caves" gdzie wyraz swojej glupoty i okrucienstwa dal niegdys Pol Pot uczyniajac to miejsce zbiorowa mogila Khmerow oraz wspomniana swiatynie Banan wokol ktorej widok byl jeszcze bardziej rozlegly i zmuszajacy do jego kontemplacji.
Jeszcze zejscie z gorki i wycieczka dobiega konca przy odswiezajacym powietrze deszczu, ktorego nieuniknione nadejscie obserwowalismy juz bedac na wzgorzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz