środa, 26 maja 2010

Sam na dachu lodzi, blacha parzy jak smok. Przekraczam granice i laduje w wietnamskim Chau Doc



d poczatku podrozy pragnalem przeplynac sie po najwiekszej rzece odwiedzanego przeze mnie regionu, ale z roznych powodow do tej pory mi sie to jeszcze nie udalo. Zapewne ta podroz nie bylaby jedyna w swoim rodzaju gdybym nie byl jednym pasazerem podrozujacym w pasazerskiej lodzi, ktora podrozowalem. Takim wlasnie sposobem, plynac ku delcie Mekongu wkroczylem do Wietnamu.

Najpierw jako jedyny wsiadam do minibusa odbierajacego mnie z hotelu, po godzinnej jezdzie jestem prowadzony na podworko przy jakims domu, dalej bez towarzystwa innych turystow. Za bramka widze rzeke i jakies lodki choc jestem przekonany, ze przed chwila mijalem port pasazerski.
Czas mija a mi do glowy przychodza rozne mysli. W konu cos sie dzieje. Otwieraja mi bramke wskazujac droge do lodki. Widze turystow z niej wysiadajacych i czuje ulge :) Poza mna jednak nikt na pokladzie sie nie znalazl. Nie zastanawiajac sie dlugo od razu zmierzam na dach gdzie moge spedzic cala podroz lezac na materacu uwazajac zeby skora nie dotknac rozpalonej jak patelnia blachy statku.
Odprawa wizowa przebiega nieprzypuszczalnie sprawnie, bez koniecznosci uiszczania wymyslonych oplat dodatkowych.
Juz po przekroczeniu granicy wszystko zaczyna sie zmieniac. Na malych lodkach pierwszy raz obserwuje ludzi w tradycyjnych wietnamskich nakryciach glowy, widac roznice w zabudowie nabrzeza, domy na palach gesto wystepujace po stronie Kambodzy ustepuja domostwom usytuowanym bardziej w glab ladu. Z uplywem czasu pojawiaja sie plywajace domy, wioski rybackie. Transportem miedzy dwoma brzegami rzeki sa promy przewozace ludzi kiedy poklad jest pelny.
Wraz z zachodem slonca dobijam do portu w Chau Doc. Ponad 180 milionowa spolecznosc Wietnamu rzuca sie w oczy. Na ulicach mnostwo skuterow trabiacych i chaotycznie przemierzajacych ulice wzdloz portu. Po dluzszej chwili poszukiwan noclegu ulegam rikszarzowi, ktore wiezie mnie do guest housu w centrum miasta. Krotki spacer po skwerze otoczonym stoiskami z jedzeniem, proba komunikacji. Pierwsze wrazenie -wietnamczycy slabo operuja angielskim. Udaje mi sie jednak zamowic wycieczke po delcie Mekongu i zaaranzowac sobie tym samym pobudke wczesnie rano.
Lekko zdziwilem sie kiedy chwile po 6 na ulicy mojego lokum zycie krecilo sie juz na calkiem wysokich obrotach. Uliczne jadlodajnie serwujace grillowane mieso lub nudle rozprzestrzenialy zapachy ze swoich stanowisk. Wciagam szybko miske makaronu i dolaczam do wycieczki.
Pierwszy dzien to w zasadzie odcinek rzeki ktory juz przeplynalem, mozliwosc popatrzenia z bliska na plywajace domy, odwiedziny na rybiej farmie, wizyta w islamskiej wiosce gdzie na potrzeby turystow dziewczyna produkuje tkanine na wiekowym urzadzeniu. Oczywiscie wizyta ma celu sprzedaz wyrobow wlokienniczych. Daje glowe, ze nie sa one tkane obserwowanym sposobem :)
Spacer do meczetu i szansa na obserwacje tego dziwnego, jak dla mnie, zjawiska czyli Wietnamcow wyznawajacych Islam.
Odwoza nas do miasta, wsadzaj?mnie w busa i laduje w kolejnym miescie -Can Tho skad nastepnego dnia rano wyruszyc mam obejrzec plywajacy targ.

1 komentarz:

  1. kurcze, ja juz od dawna w biurze, a Ty nadal jak ten rolling stone...zazdroszcze i tesknie za
    azja

    OdpowiedzUsuń