poniedziałek, 10 maja 2010

Eat Happy Pizza or go to party. Welcome to Cambodia, One Dollar Country



One dollar, Sir one dollar, one dollar, only one dollar. I jakbym bardzo sie nie staral, wlasnie te 2 slowa od wizyty na granicy po juz czwarty dzien w Kambodzy przewijaja mi sie w uszach najczesciej. Z naciskiem na drugie slowo bedace jednoczesnie nieoficjalna druga waluta w kraju Khmerow.

Komfortowy autobus z klimatyzacja, pilot wycieczki i jedyne 20 km dzielace nas od granicy. Po drodze oferta pomocy w formalnosciach wizowych przez pana pilota. Nikt nie wierzy, ze oplata 20$ nagle urosla do 26$. A jednak. Pieczatka wyjazdowa -one dollar, "badanie" zdrowia polegajace na przystawieniu termometru pistoletu do czola -one dollar, wiza 23$ plus pieczatka wjazdowa -one dollar. Sprobuj odmowic, a Twoj pobyt na granicy przeciagnie sie prawdopodobnie o conajmniej kilkanascie godzin.

Jeszcze kilka dluzszych w autobusie, ktory na ostatnie 5h zamienil sie w inny pojazd bez klimatyzacji i po przystanku na degustacje pasikonika i "zapiekanki" z krewetek poznowieczorowa pora przywitalo nas Siem Reap.

O ile w pierwszej chwili jedynym celem bylo jak najszybsze znalezienie noclegu bez wiekszego skupienia sie na otoczeniu, to juz od wczesnego rana wpadlem w ciezki szok po pierwszym spotkaniu z zyciem na zewnatrz. Okazalo sie, ze zamieszkujemy przy glownej ulicy w miescie. Prosto z wiosek w Laosie, do miejsca przesiaknietego bankami, bankomatami, biurami podrozy, kafejkami internetowymi, restauracjami, sklepami i wszelkimi innymi miejscami, ktorych cel jest jeden -nabyc klienta. Tak jak Laos potrafi wyniesc na wyzyny relaxu, tak Kambodza przez pryzmat "duzego"miasta bardzo predko potrafi uzmyslowic, ze znajdujesz sie w Azji i rzadza tu troche inne prawa.

Tuk-tukarze nie daja spokoju, ale ze upal daje solidnie w kosc, a raczej w skore wiec ostatecznie korzystamy z uslug jednego z nich. Zawozi nas do plywajacych wiosek, o ktorych dalej. Pozniej robimy runde po miescie. Nie brak kontrastow. Drogie hotele, wystawne restauracje, salony spa versus uliczne stragany, wyplowiale parasole, zatloczony dworzec autobusowy.
Szokujacym miejscem bylo odwiedzenie palacu krolewskiego, ktory sam w sobie specjalnie nie zachwycil, za to w jego poblizu rosl rzad kilkunastrometrowych drzew oblepionych "owocowymi nietoperzami" znacznie wiekszymi od tych latajacych w Polsce i o dziwo nie przeszkadza im swiatlo sloneczne.

Wieczorem ozywa nocny market stworzony oczywiscie dla potrzeb turystow gdzie mozna oddac sie rozrywkom handlowania i zakupic jedna z tysiecy "lokalnych"gadzetow. Mozna tez udac sie na Pub Street i zostac zaskoczony przez ilosc i roznorodnosc miejsc, albo zjesc Happy Pizze ;)

2 komentarze: